Jadę sobie pod namiot, Skodą sto na Orawę. Spieszę się, ryzykuję, Przejeżdżam przez Morawę. Grasuje tam straszydło, Co wychodzi z bagien. Pożera on Prażanów, Ma na imię Józek. Józek z bagien, Moczarami włada. Józek z bagien, Do wioski się skrada. Józek z bagien, Zęby ostrzyć musi. Józek z bagien, Ugryzie, udusi. Bo na Józka z bagien, Nie zadziała żaden młot. Pomóc może tylko, Do oprysków samolot. Jadę dalej przez wioskę, Drogą na Vizowice. Wójt tej wioski wita mnie, Śliwowicą częstuje. Żywego czy martwego, Kto Józka dostarczy mu? Temu odda córkę swą, Oraz pół PGR-u. Józek z bagien, Moczarami włada. Józek z bagien, Do wioski się skrada. Józek z bagien, Zęby ostrzyć musi. Józek z bagien, Ugryzie, udusi. Bo na Józka z bagien, Nie zadziała żaden młot. Pomóc może tylko, Do oprysków samolot. Samolot, do oprysków samolot... Rzekłem, Wójcie daj mi, więc Samolot i proszek. Józka ja dostarczę Ci, Mam na niego haczyk. Wójt mi poszedł na rękę, Rano poleciałem. Na Józka z samolotu, Proszek rozsypałem. Józek z bagien, Biały od oparów. Józek z bagien, Ucieka z moczarów. Józek z bagien, Dostał się na kamień. Józek z bagien, Już się nie wydostanie. Tak dorwałem Józka, Już go trzymam, jo ho ho… Każda kasa dobra, Sprzedam ja go do ZOO.